Zrezygnował na prośbę Stolicy Apostolskiej. Komentarz.
"Nie!", "Zostań z nami!" – takimi okrzykami wierni zebrani w archikatedrze warszawskiej przyjęli ogłoszoną przez abp. Stanisława Wielgusa rezygnację z urzędu metropolity warszawskiego. W trakcie mszy został odczytany komunikat Nuncjatury Apostolskiej w sprawie abp. Wielgusa.
Abp Stanisław Wielgus zrezygnował z urzędu arcybiskupa warszawskiego na prośbę Stolicy Apostolskiej, zgodnie z kanonem 401 par. 2 Kodeksu Prawa Kanonicznego, który brzmi: "Usilnie prosi się biskupa diecezjalnego, który z powodu choroby lub innej poważnej przyczyny nie może w sposób właściwy wypełniać swojego urzędu, by przedłożył rezygnację z urzędu".
Telewizyjne
Wiadomości podały rano, że wczoraj wieczorem toczyły się ważne rozmowy
polskich władz z Watykanem, podczas których zdecydowano o wstrzymaniu
ingresu. Inicjatorem wstrzymania miałby być Watykan.
W archikatedrze warszawskiej celebrowano mszę dziękczynną Te
Deum za 25-letnią posługę duszpasterską prymasa Polski Józefa kard. Glempa.
We mszy św. uczestniczyło wielu biskupów, prezydent Lech
Kaczyński z małżonką, Hanna Gronkiewicz-Waltz, wicepremierzy Andrzej Lepper i
Roman Giertych. Zaproszenia na ingres nie przyjęli min. ks. abp Gocłowski,
Gądecki i Zimoń.
(KAI)
Komentarz
Szkoda, że arcybiskup skłamał! Jego losy mogły się potoczyć
inaczej. Jego zachowanie było tak irracjonalne, że nie mogę je sobie
wytłumaczyć inaczej, jak tylko strachem powstałym wskutek presji medialnej. Gdyby
był faktycznie wyrachowany postąpiłby bardziej logicznie.
Wizyta arcybiskupa Zimonia w Rzymie była wyrazem najwyższej
odpowiedzialności. Czemu nie zrobił tego wcześniej arcybiskup Kowalczyk? Tylko
papież mógł skłonić arcybiskupa do rezygnacji. Kraj i episkopat byli
podzieleni.
Decyzja Watykanu nie zmienia faktu, że zachowanie co
poniektórych mediów było skandaliczne.
„Dwuznacznie postrzegam rolę mediów w tej sprawie – mówi ojciec
Maciej Zięba. Sporo było tytułów, które zgodnie z przesłaniem Benedykta XVI
starały się przedstawiać wszystko w wyważony sposób i bez emocji. Były też
media, które uciekały od faktów. Najbardziej bolesne były jednak insynuacje. W
„Gazecie Polskiej” najpierw ogłoszono, że arcybiskup jest agentem, a potem nie
przedstawiono żadnych dowodów. Dowody miały pojawić się później wyciągane
niczym asy z rękawa. Takie postępowanie nikomu nie służy. To wydawanie
człowieka na pastwę insynuacji, dzielenie Kościoła i opinii publicznej. To
nieuczciwa i niedobra gra.”
Dobrze by było wyciągnąć lekcję z tej historii. Najpierw
dowody, potem oskarżenie, bez zbędnych, dzielących społeczeństwo insynuacji. I bez
rozpatrywania Kościoła w oderwaniu od Chrystusa. Katolik nawet w swojej
publicystyce musi preferować głębokie, wewnętrzne spojrzenie na Kościół.
Licytacja na odpowiedzialność za Kościół jest bezsensowna. Ci,
którzy zwrócili się bezpośrednio do Watykanu okazali się najskuteczniejsi i
najdojrzalsi.
--Bzdura, bzdura po trzykroc bzdura!!!
Wszelkie spekulacje mogl przeciac arcybiskup osobiscie, wybral mataczenie. Nie zdal egzaminu.
-- Pan Jacek tak komentuje, ze nie wiadomo o co mu chodzi. Bo bezpiczniej? Po co takie komentarze? Czy chodzi o "Gazete Polska", czy Wyborcza i salonowcow, ktorzy na GP psy wiszali? Przestaje czytac Jacka L.
Arcybiskup Gocłowski nazwał "Gazetę Polską" "prawicową gadzinówką", ale też jako jedyny miał potem odwagę cywilną, by za to przeprosić. Inni nie przepraszają, a pletli o medialnej inkwizycji (nie umiem się nie śmiać, kiedy katoliccy biskupi używają słowa "inkwizycja" jako obelgi), szwadronach śmierci, o cynikach usiłujących poprawić sprzedaż swojej gazety. W sukurs hierarchom przyszła też znaczna część środowiska dziennikarskiego, która bez żadnych racji wylała na Sakiewicza i jego gazetę już nawet nie kubły, ale beczki pomyj. Redaktor Stasiński z "Gazety Wyborczej" w częstym u niego stanie moralizatorskiego uniesienia, niewątpliwie podpatrzonego u szefa, pozwolił sobie nazwać "Gazetę Polską" "szmatławcem". Wielu dziennikarzy do upojenia rozpisywało się o obowiązku "domniemania niewinności" i o rzekomym naruszeniu przez gazetę standardów dziennikarskiej rzetelności, które jakoby wymagają natychmiastowego podparcia każdego zarzutu dowodami.
To były kompletne bzdury. Domniemanie niewinności dotyczy procesu karnego, a nie nominacji na najwyższe urzędy. Przy nominacji nie ma ta zasada nic do rzeczy - tu kandydat musi pozostawać poza podejrzeniami. Pomiędzy więzienną celą a tronem metropolity jest dość duża sfera pośrednia (...)
Co zaś do dziennikarskich standardów, to wymagają one ochrony źródeł informacji. Dowody potrzebne są na procesie, z którym oczywiście każda redakcja musi się liczyć. Ale na procesie musi się również odsłonić oskarżony. (...)
Natomiast w samej publikacji dowody są pożądane, ale wcale nie konieczne. W głośnej sprawie "Watergate" przez sześć miesięcy (!) "Washington Post" nie opublikował ani skrawka dowodu. Pisał tylko: z naszych źródeł wiemy, że - i każdy wiedział, że skoro Biały Dom nie wytacza procesu, to widać te źródła nie kłamią.
(....)
Rafał Ziemkiewicz
calosc http://fakty.interia.pl/felietony/ziemkiewicz/news/ziemkiewicz-przeprosic-sakiewicza,855099
To jest poważny dylemat naszej cywilizacji. Upraszczanie go, albo zaniechanie dyskusji to nie jest dobre rozwiązanie.
Arcybiskup jest winny. Ale metoda postepowania - nawet z tymi złymi - musi być etyczna. Inaczej zniżamy się do ich poziomu.