Opowieść reinkarnacyjna - przypisy
1.
Ian Stevenson, niedawno zmarły (8 lutego 2007) czołowy badacz
fenomenu pamięci poprzednich żywotów, ze swej strony
najwyżej cenił bezpośrednią pamięć badanej przez
siebie osoby. Mniej polegał na t.zw. hipnozie regresywnej,
gdyż stosunkowo rzadko daje ona szczegóły o „wartości
ewidencyjnej”. Dał on temu wyraz między innymi w swoim
opublikowanym na stronie internetowej Uniwersytetu Virginii
oświadczeniu
w tej sprawie. O ile bowiem taka hipnoza istotnie daje możliwość sięgnięcia
pamięcią do bardzo wielu szczegółów, które
się w niej nagromadziły (a których na ogół bez tej
hipnozy sobie nie przypominamy), problem tkwi w tym, że informacje
te pochodzą z najrozmaitszych źródeł, włączając w
to obejrzane niegdyś filmy, przeczytane książki, rozmowy
przeprowadzone z innymi osobami itd. Profesor ostrzegał także przed
możliwymi niekorzystnymi skutkami ubocznymi takich hipnoz,
stwierdzając m.in.:
“Procedura
regresji hipnotycznej do “poprzednich żywotów” nie jest
pozbawiona pewnych niebezpieczeństw. Zdarzały się wypadki, w
których „poprzednia osobowość” nie „odchodziła”
pomimo instruowania, by to uczyniła i osoba w takich wypadkach
pozostawała w odmienionym stanie osobowości przez kilka dni lub
dłużej, zanim nastąpiło przywrócenie do jego normalnego
stanu osobowości”.
2.
na
swej stronie internetowej pewien autor (Joe Nickell) poddał
krytyce historię opisaną w prezentowanej tu książce. Warto
zaznajomić się z jego argumentami. Tutaj skupimy się na
najważniejszych z nich.
Najłatwiej odpowiedzieć temu
elementowi krytyki, który podważa świadectwo z powodu
problemów spowodowanych w jej własnym życiu trudną (w
dzieciństwie) sytuacją rodzinną. Taka sytuacja sama w sobie nie
czyni podanej przez niej wersji wypadków rzeczą
nieprawdopodobną. Utrata czegoś istotnego w życiu może bowiem
dopomóc w odnalezieniu czegoś innego, niemniej istotnego. Tak
jak utrata wzroku może doprowadzić – przy
intensywnym ćwiczeniu – do polepszenia posługiwania się
słuchem...
Sam sposób dokonywania
poszukiwań przez autorkę również budzi zastrzeżenia
Nickella:
“Wysłała zapytania w celu znalezienia
wsi z pewnymi szkicowymi wymaganiami, a gdy taka wieś została --
co nie dziwi --- znaleziona, zaaprobowała ją jaką tę, której
szukała. Oczywiście gdyby nie pasowała, poszukiwałaby dalej.
Takie podejście przypomina rysowanie tarczy wokół strzały,
gdy ta już w coś trafiła.”
“W dodatku zastosowano tu
technikę retrofittingu (zestawiania fo fakcie). Na przykład pani
Cockell wykonała szkic kościoła po jednej ze swych sesji
hipnotycznych, który zestawiony został z fotografią
rzeczywistego kościoła św. Andrzeja we wsi Malahide. Jednak szkic
jest prosty, pokazuje on jedynie ścianę szczytową, nie ukazując
świadomości istnienia większej struktury ogólnej. W dodatku
całkowicie pomija on główną osobliwość ściany szczytowej
– masywne okno gotyckie – a jest więcej pominięć i
niewłaściwych skojarzeń. Co więcej, kościół św.
Andrzeja nie jest tym, do którego Mary uczęszczała, bo tym
był kościół katolicki św. Sylwestra, lecz jedynie tym,
obok którego przechodziła, a należącego do Kościoła
Irlandii.”
Autor nawet powołał się na autorytet
eksperta, Roberta Bakera, oraz na jego opinię o t.zw. hipnozie
regresywnej, zawartą w jego książce p.t. „Hidden
Memories: Voices and Visions from Within”
(Buffalo,
New York, 1992, str. 152):
“Przez
długi czas uważano, że hipnoza dawała osobie hipnotyzowanej
nienormalne lub niezwykłe zdolności wskrzeszania wspomnień.
Łatwość, z jaką hipnotyzowani odzyskiwali zapomniane wspomnienia
i przeżywali na nowo doświadczenia wczesnego dzieciństwa była
zdumiewająca...”.
„Jednakże, kiedy przeegzaminowano
zbieżność owych wspomnień z prawdą, okazało się, że wiele z
tych wspomnień nie tylko było nieprawdziwych, ale że były one
nawet całkowitymi fabrykacjami. Konfabulacje, t.j. tworzenie
historii w celu wypełnienia luk w pamięci, wydawały się raczej
normą niż wyjątkiem. Wydaje się, dosłownie, że stosowanie
„hipnozy” w celu przywracania lub obudzenia w taki czy inny
sposób poprzedniej historii danej osoby pobudza nie tylko
pragnienie tej osoby do przywoływania wspomnień oraz procesy
pamięciowe, lecz otwiera również śluzy jej lub jego
wyobraźni.”
To wszystko oczywiście prawda.
Tu zwróćmy na moment uwagę na ten drugi fragment cytowany
przez Nickella. Pisze więc Baker, że „wiele z tych
wspomnień nie tylko było nieprawdziwych ...”, co
oczywiście samo w sobie jest potwierdzeniem, że inne wspomnienia
jednak są prawdziwe. Oraz że hipnoza osoby
„pobudza nie tylko pragnienie tej osoby do przywoływania
wspomnień oraz procesy pamięciowe ...”, co oznacza, że
obok historii fikcyjnych uzyskuje się również prawdziwe
dzięki pobudzeniu procesów myślowych...
Ale tak na
dobrą sprawę Mr Nickell wcale nie musiał tu nikogo cytować,
bo Jenny Cockell wyraźnie podkreśliła wspomniane ryzyko stosowania
tego typu hipnozy (na stronie 34 swej książki), gdzie po krótkim
przypomnieniu historii hipnozy regresywnej, stwierdziła:
„Chociaż
regresja hipnotyczna stała się tak popularna, nie jest ona
najwyraźniej wysoko ceniona przez poważnych badaczy, gdyż
informacja podawana przez dorosłą osobę hipnotyzowaną może
pochodzić z rozmaitych źródeł.”
dodając przy
tym dlaczego w ogóle się jej poddała:
„Jednak
dla mnie było to nowe doświadczenie i jego celem było nie tyle
usiłowanie szukania doświadczeń z poprzednich żywotów,
lecz dodanie czegokolwiek użytecznego do wspomnień z wczesnego
dzieciństwa już w sprawdzalny sposób uszczegółowionych
(w oryginale: „verifiably detailed”). Chciałam
wykorzystać wszystkie możliwe środki, by znaleźć wystarczające
szczegóły, aby być pewną, że jeśli zostanie odnaleziona
rodzina, to będę mogła być pewna, że to moja
rodzina.”
Innymi słowy historia uzyskiwana już od co
najmniej 4 roku życia była już dość dobrze skrystalizowana,
potrzebne były tylko szczegóły uzupełniające, które
– tak nawiasem – uzyskiwane były głównie
poprzez sprawdzanie faktów uzyskiwanych od osób
prywatnych oraz instytucji publicznych, jak również poprzez
rzeczywiste wizytowanie miejsc znanych dotychczas tylko ze wspomnień.
Człowiek hipnotyzujący autorkę książki przyznał, że była ona
pierwszą osobą hipnotyzowaną przezeń posiadającą pamięć
poprzedniego życia. (str. 35).
Odpowiedź na argument o
wielu szczegółach niepamiętanych z poprzedniego życia jest
nawet prostsza. Nikt z ludzi nie pamięta większości
zdarzeń swego obecnego życia. Wielu potrafi autentycznie np
zapomnieć nawet języka, którego nauczyli się
w dzieciństwie i który był ich pierwszym językiem (co
kontrastuje np ze zjawiskiem znanym jako „ksenoglossia”, a
polegającym na posługiwaniu się językiem obcym, którego
nie uczono się w trakcie trwania obecnego żywota – niejedna z
osób utrzymujących, że żyły poprzednio w innych
wcieleniach, posiada taką zdolność). A czy można nie pamiętać
własnego nazwiska (lub imienia krewnego) z poprzedniego wcielenia?
Praktyka pokazuje, że można i to nawet z życia obecnego (zaniki
pamięci). Nikt nie będzie utrzymywał, że człowiek nie istnieje,
jeśli straci pamięć...
A co do owego kościoła św.
Andrzeja, którego fragment został zapamiętany... Aby móc
docenić szkicowanie szczegółów budynków po
wielu latach i to po niegdysiejszym jedynie powierzchownym ich
obserwowaniu, posłużyłem się małym „eksperymentem” podobnego
charakteru. Osoba, która wykonała widoczny obok
szkic, nie widziała
Kazimierza Dolnego ani stojących w nim kamienic braci Przybyłów
od lata 1981 roku (no, może nieco później jakieś
fotografie...). Ostatnio złapała za pióro i – bez
oglądania jakichkolwiek fotosów – naszkicowała to, co
utkwiło jej w pamięci po tylu latach. Rezultat widoczny jest na
ilustracjach (tu dodaję, że chodziło o kamienicę po prawej, a nie
tę większą po lewej).
Oto, co można „zrobić” z budowlą, polegając na mglistej
pamięci z tego żywota (o jakimkolwiek poprzednim
nawet nie wspominając)... (Pomińmy tu narazie fakt, że czym innym
jest zapamiętanie pewnej budowli, a czym innym jej
narysowanie – pamiętamy zawsze w bardziej
„fotograficzny” sposób niż potem z pamięci rysujemy. Owa
pamięć i rysunek różnią się zatem znacznie). Na szkicu są
widoczne postacie na elewacji – nie wiadomo tylko dlaczego dwie i
dlaczego symetrycznie „flankują” elewację... Gdzieś coś
„świtało” o jakichś oknach na pierwszym piętrze (ale są dwa
zamiast trzech), a co stało się z tymi czterema
mniejszymi na poddaszu? „Zgubiono” w ten sposób w sumie aż
5 spośród 7 okien. A ktoś ma
pretensję, że Jenny Cockell „zgubiła” jedno... Gdzie podziały
się trzy łuki na parterze? Zastąpiły je jedne
drzwi... Nie ma w ogóle podcieni... Nie ma wspaniałej i
bogato zdobionej attyki. A jednak pomimo wrażenia, że ktoś „przez
pomyłkę” naszkicował zupełnie inny budynek, nie sposób
zaprzeczyć, że szkic i kamienica mają jednak coś ze sobą
wspólnego... Tym bardziej, że „sprawca” tego szkicu
upiera się, że gdyby stanął w Kazimierzu przed kamienicą, to by
ją natachmiast rozpoznał jako tę, którą pamięta (ten
„sprawca” to oczywiście ja sam...).
Ale, ale... autor
wspomniał coś o „rysowaniu tarczy wokół strzały, gdy
ta już w coś trafiła”. Istotnie, porównanie niczego
sobie. Co innego jednak mieć tarczę na widoku: ani szukać jej nie
trzeba, ani nawet dociekać jej istnienia. Co jednak zrobić, gdy
najpierw trzeba ustalić, czy „tarcza” w ogóle istnieje?
Poszukiwania wszelkiego rodzaju prowadzi się właśnie w bardzo
podobny sposób. Postępują tak osoby prywatne, postępuje tak
policja... Wyobraźmy sobie, że gdzieś popełniono przestępstwo. W
ciemności ktoś zauważył przez dziurę w płocie, że nad leżącą
na ziemi ofiarą pochyla się jakiś mężczyzna. Twarzy nie widać,
bo ciemno i „leje jak z cebra”, na dodatek kaptur ma nasunięty
na głowę. Świadek odnotował jednak, że odchodząc, podejrzany
zawołał „Hector!” do stojącego opodal owczarka
alzackiego, który natychmiast za nim podążył. Co zrobi
policja, otrzymawszy taki strzępek informacji? Ano, można się
założyć o każdą sumę, że przetrząśnie ona wszystkie dostępne
sobie rejestry psów, by sprawdzić, czy odnotowany jest w nich
alzatczyk o imieniu „Hector”, od którego możnaby
zacząć poszukiwania podejrzanego – w ten sposób „rysując
tarczę wokół wbitej strzały”... Tak jak uczyniła to
autorka książki:
„Posługując się jedynie wspomnieniami
z dzieciństwa, chciałam najpierw dowiedzieć się kto mieszkał w
tym domu pięćdziesiąt lat wcześniej, a następnie posuwać się
ostrożnie krok za krokiem” (str. 66).
Czy
ostatecznie książka „Across Time and Death” wytrzyma
krytykę czy nie (narazie w ciągu ostatnich 13 lat sobie
nienajgorzej radzi...), to jeszcze zobaczymy. Natomiast akurat
krytykę Joe Nickella wytrzymuje ona znakomicie, dosłownie „bez
zadraśnięcia”...