Heather
Veitch, Maria Magdalena XXI wieku, nie próbuje nikogo oszukać swoim
wyglądem: burza blond włosów, opalona cera, ubranie w rozmiarze S,
sandałki na obcasie i to coś (dokładnie nie wiadomo co) w uśmiechu i
tonie głosu, co u jednych budzi huragan namiętności, a innych wytrąca z
równowagi. I wszystko w absolutnie kalifornijskim stylu.
Paradoks polega na tym, że Veitch nie jest bynajmniej muzą wideoklipów
Bon Joviego, nie odgrywa też trzeciorzędnych rólek w telewizyjnym
serialu ani nie tańczy topless na barze w jakimś lokalu. To ostatnie
zajęcie uprawiała przez jakiś czas, lecz pewnego dnia ujrzała światło,
porzuciła złe życie i została misjonarką Kościoła ewangelicznego. Wraz
z całym zastępem JC Girls, czyli Dziewczyn Jezusa Chrystusa, głosi
Słowo Boże samotnej trzódce owieczek zatrudnionych w przemyśle
pornograficznym i korzystających z jego usług.
W historii tej, jak we wszystkich opowieściach o nawróceniu, jest
moment kluczowy, chwila objawienia. Wydarzyło się to przed pięcioma
laty, kiedy Veitch, licząca wówczas dwadzieścia parę lat, tańczyła w
klubie 215 Showgirls w Colton w Kalifornii. Dziewczyna Jezusa Chrystusa
nie ujawnia wielu szczegółów ze swego poprzedniego życia, poza tym, że
całymi litrami wlewała w siebie alkohol i to pozwalało jej robić
wygibasy na barze. – Prawie zawsze byłam w sztok pijana. Tak samo
zresztą jak moje koleżanki – mówi Veitch.
Wtedy zmarła jedna z tańczących w klubie dziewcząt. – Podczas jej
pogrzebu był taki dziwny moment: dziewczyny nie wiedziały, jak wyrazić
swój ból. I wtedy spontanicznie zaczęły wylewać na grób alkohol z
piersiówek. Heather wprawiło to w depresję, zatęskniła za Chrystusem –
opowiada Lori Albee, nieodłączna towarzyszka Veitch, która wprowadziła
ją w krąg JC’ Girls, misjonarka z długim stażem, także blondynka
kalifornijskiego chowu.
Veitch i Albee poznały się, kiedy ta pierwsza porzuciła tańce na rurze,
znalazła pracę jako fryzjerka i zaczęła chodzić do kościoła w
Riverside. – Poprosiłam, żeby mi obcięła włosy i wtedy skorzystałam z
okazji, żeby zadać jej parę pytań. Opowiedziała, że była striptizerką,
więc namówiłam ją, żeby zatańczyła dla mnie. Jej taniec wydał mi się
bardzo ładny, nie było w nim nic nieprzyzwoitego – opowiada Albee.
To właśnie okazało się w historii Veitch kluczowe. Pojednana z
Chrystusem była tancerka zrozumiała: refleksja nad własną przeszłością
nie powinna wprawiać striptizerki w zakłopotanie i zmuszać do
pokutniczego życia. I tak Veitch wróciła do dawnych zwyczajów: znów
zaczęła nosić wydekoltowane bluzki, wcięte w talii żakieciki i chodzić
do nocnych lokali. Tym razem jednak z inną misją: po to, by "okryć
słowem Bożym striptizerki i ich klientów".
Towarzyszy jej zawsze Albee oraz Tanya Huber, chrześcijańska
nauczycielka i kolejna urodziwa blondynka. Wszystkie trzy śliczne jak z
obrazka. – Nigdzie nie jest napisane, że być ładną i dbać o swój wygląd
to grzech – mówi Veitch.
W rzeczywistości dziewczyny stroją się z powodów bardziej
pragmatycznych: chodzi przecież o nawracanie. Jeśli wejdziesz między
wrony… – Nie próbujemy namawiać dziewczyn, by rzuciły pracę; chodzi nam
tylko o to, żeby czuły się dobrze, znalazły pocieszenie, wiedziały, że
Jezus Chrystus także je kocha – mówi Albee, dodając, że sporo tancerek
uprawiających nadal swój zawód jest już Dziewczynami Jezusa Chrystusa.
Swym przesłaniem chcą też dodać słowu Chrystusa nieco pikanterii. –
Niech ludzie zobaczą, że chrześcijaństwo nie musi być wcale
restrykcyjne ani nudne – przekonuje Veitch. – Jeżeli towarzyszy nam
Chrystus, jesteśmy wolni i możemy przeżywać przygody, a nawet
doświadczać rozkoszy. A także przebaczenia, nadziei i pokoju.
Propozycja nie do odrzucenia. Zwłaszcza jeśli Veitch i spółka zrobią
wszystko, by przekazywać swe przesłanie z należytym zaangażowaniem i
wystarczająco seksownie. Ich strona internetowa ma skórę ocelota w tle
i wita odwiedzających piosenką Goldfrapp. "I’m in love, I’m in love" –
rozbrzmiewa refren utworu "Strict machine", istna litania do
zmysłowości.
Nie jest to zresztą jedyny sposób, w jaki Veitch i jej koleżanki
starają się dotrzeć do ludzi ze swoim przesłaniem. Ich wypady do świata
pornobiznesu zostały uwiecznione na luksusowo wydanej płycie DVD – nie
brak tam zdjęć z ukrytej kamery, wstrząsających scen kręconych w
konwencji porno z Las Vegas, wywiadów z nawróconymi striptizerkami…
Na filmie można też obejrzeć dziewczyny w akcji. – Na początku bardzo
mnie peszył pomysł opowiadania o Bogu dziewczynom w klubach ze
striptizem. Ale ich reakcja była zawsze bardzo ciepła – opowiada Veitch.
Niezależnie od tego, jak groteskowa mogłaby nam się wydawać ta historia
striptizerki-misjonarki, prawdą jest, że niemal 40 milionów osób na
całym świecie uprawia prostytucję (dane Światowej Organizacji Zdrowia),
a wiele z nich robi to w warunkach wyjątkowo uwłaczających ludzkiej
godności. Wystarczająco duża owczarnia dla pasterzy wszelkiej maści.
(opr. na podstawie El Mundo)