Dylematy moralne


Dylemat... unieważnienie małżeństwa w pozwie zony było podyktowane moja niezdolnością natury psychicznej. Po rozmowie z księdzem w poradni przy Sądzie Metropolitalnym doszedłem do wniosku, iż nie ma co kruszyć kopii na udowadnianie 'kto, kiedy i dlaczego' (małżeństwo trwało 5. lat, od rozwodu cywilnego i mojego wyprowadzenia się z domu mija juz 3. rok) pozew został rozszerzony jedynie o winę tej samej natury leżącą po stronie żony.
Dylemat... w międzyczasie zaistniały nowe okoliczności, z którymi nie potrafię jednoznacznie sobie poradzić. Okazało się, ze mężczyzna, który co tydzień nazwijmy to 'przebywa pod jednym dachem' w domu z moją żoną, a są przesłanki, że spotykali się już wcześniej (w trakcie rozwodu cywilnego) jest... zakonnikiem - starym znajomym rodziny, którego ja paradoksalnie przez kilka lat małżeństwa nie miałem przyjemności poznać osobiście.
Obowiązki pełnione przez niego umożliwiają mu przyjeżdżanie do Warszawy na weekendy, spędzanie weekendów wspólnie z żoną, wakacji itd. Sprawa jest tym bardziej delikatna, iż ów duchowny nie jest ot tak, 'szeregowym' zakonnikiem - niech tutaj wystarczy, iż jest wykładowcą w seminarium duchownym.
Dylemat... pierwszy... znowu bardzo powierzchownie - nie potrafię jasno określić co w tej sytuacji powinienem zrobić. Czuje silny wewnętrzny sprzeciw przeciwko takiemu postępowaniu duchownego - tym silniejszy, że mnie wychowywano w przeświadczeniu, iż osoba duchowna powinna dla mnie być autorytetem moralnym, wzorcem - w tej materii postępowanie osoby duchownej określa juz choćby Pierwszy Sobór Nicejski w III kanonie. Te same wartości, mimo bardzo ograniczonych na chwilę obecną możliwości chciałbym wpoić mojemu obecnie 8. letniemu synowi, ale jak to zrobić jeżeli dla niego zakonnik jest 'wujkiem', z którym mieszka pod jednym dachem 'od piątku do niedzieli' i spędza z nim wakacje?
Tylko co zrobić? Rozmowa z tym duchownym? Proszę wybaczyć mój cynizm, czy brak wiary, ale po doświadczeniach wyniesionych z małżeństwa z osoba podobno głęboko wierzącą mam problem z myśleniem w kategoriach 'sumienia' i wzbudzania w kimś 'dylematów moralnych' w kwestii pojmowania wiary i stosowania się do nauk Kościoła, tym bardziej że mam przesłanki, wręcz pewność sądzić, iż druga strona moją osobę przedstawia jako skrajnego bezbożnika, ateistę itd. itd. zatem osobę, która absolutnie nie ma prawa mówić nic na temat wiary i tego co przysłowiowo 'należy czy nie powinno się robić.
Dylemat... drugi... jak spostrzegać w całej tej sytuacji żonę? Czy jest ona w ogóle zdolna do zawarcia jakiegokolwiek ważnego związku małżeńskiego w duchu Kościoła? Czy powinienem poruszyć ten temat w świetle prowadzonego właśnie unieważnienia małżeństwa? Jeśli tak to w jakiej formie? Jak dotychczas nie dano mi nawet przeczytać zebranych materiałów, bo dopóki nie zostaną opublikowane nie mam do nich dostępu (do pozwu, zeznań świadków drugiej strony itd.) Daleki jestem od radykalnych posunięć (stad i pewnie w znacznej mierze moje dylematy), próbuję na wiele sposobów sięgając po Ewangelię tłumaczyć sobie to co mnie spotyka, ale proszę mi wierzyć. brakuje czasem siły. i wiary. Od lat stawiam czoła, żeby zachować choć szczątki z tego co mi wpajano przez cale moje życie (niektórzy, z którymi rozmawiam nazywają to 'naiwnością'), staram się nie poddawać, staram się zachować wiarę w elementarne wręcz kanony tego co mi wpajano.
O te wiarę jest tym trudniej, gdy przychodzi zmagać się gdzieś w środku siebie nie tylko z osobami chociażby obojętnie nastawionymi do wiary, Kościoła, ale... z samymi jego członkami, od takich jak ja, zwykłych, codziennych, po... duchownych.
Jeżeli mógłbym liczyć na jakąś odpowiedz, chyba raczej tutaj powinienem napisać pomoc... może będzie mi łatwiej. Wytrwać.
Piotr
Przepraszam, że trzeba było czekać tak długo na odpowiedź, ale sprawa wymagała wielu poszukiwań.
1. Żona nie ma prawa zastrzec dokumentów w sądzie. Winny one być przynajmniej udostępnione obronie drugiej strony. Obrona strony ma prawo przejrzeć akta sądowe, chociażby jeszcze nie były ogłoszone, i zapoznać się z dowodami przedłożonymi przez strony.
2. Ów ksiądz z racji etyki zawodowej nie powinien w żadnym wypadku zajmować stanowiska w danej sprawie oraz pomagać i ułatwiać prowadzenia procesu. Ma Pan moralne prawo odnieść się w wyżej wymienionej sprawie do jego przełożonego wyższego lub rektora seminarium (jeżeli tam mieszka).
3. O przesłuchaniu świadków decyduje sąd. Strony nie mogą być obecne podczas przesłuchania drugiej strony, świadków i biegłych.
4. O tym, czy żona jest zdolna do powtórnego związku małżeńskiego decyduje sąd w wyroku. Bardzo często sąd zabrania zawarcia kolejnego związku małżeńskiego bez zgody biskupa diecezjalnego. Na Pana miejscu poruszyłbym ten problem w czasie rozprawy.
4. Też osobiście czuję olbrzymi niesmak oceniając postępowanie tego księdza. Ale trzeba na to wszystko spojrzeć w sposób realny. Zdarza się, że ktoś w swoim kapłaństwie się zagubi. Wiem, że trudno jest spojrzeć na to oczyma wiary, jeżeli są one już wypalone. Bałbym się też oceniać wszystkich patrząc przez pryzmat jednej tylko osoby. Osobiście czuję tu "wielki smród diabelski". Nie jest to na pewno postępowanie godne osoby duchownej.
Obiecuję modlitwę ze swej strony o dobre rozwiązanie całej tej zawikłanej sprawy. Ze swej strony gotów jestem zawsze udzielić jakiejkolwiek pomocy.
---
Marta NB
piotrze, wspolczuje ci! rozwod to taka trudna sprawa, duzo emocji! nie zazdroszcze twej sytuacji! my juz z mezem przezylismy bardzo ciezkie chwili kiedy nasz przyjaciel sie rozwodzil. przez ten rozwod o mal nasze wlasne malzenstwo sie nie rozsypalo. ale to juz inna bajka z beczki protestanckiej :-)
spodobalo mi sie jak sebastian ci radzi, bardzo madrze pisze!
pozdrawiam i trzymam kciuki
maral
Tragedia. Wychowano ciebie w przekonaniu, iz osoba kaplana z chwila swiecen nabywa trwalą zdolnosc do wyzszosci moralnej, a Ty swojego syna chcesz wychowac na kolejnego durnia? A moze najzwyczajniej w swiecie nie chcesz sie przyznac do swojej zyciowej biernosci. W tej sytuacji chyba najlepiej bedzie, gdy nie bedziesz przeszkadzal zonie, a po wyroku rozwodowym (uniewazniajacym malzenstwo) zaczal nowe zycie. Urazona dume schowaj do kieszeni. Nie masz do niej adresu, i to na wlasne zyczenie. Sprobuj zaczac nowe zycie, z nową kobietą, wiekowa od ciebie troche starszą i bezdzietną. Taka dla ciebie bedzie najlepsza. Rola ojczyma dobilaby cie jeszcze bardziej. Twoj wybor.Aha, sorrki, moze cie to uszczypnac, ale czy dobrze zastanowiles sie nad swoja orientacja seksualna? Jezeli urazilem, to przepraszam, ale sam stwierdziles, ze masz problem.
Dziwnie czuje sie czytajac to co napisales Piotrze...mam wrazenie,ze jestes podobny do mojego meza, ktory dzieckiem nie interesuje sie od urodzenia, a od roku nie widzial sie z malenstwem w ogole.potrafi jednac odwracac kota ogonem i moje zycie obecne tez ladnie by poprzekrecal.potrzebujesz rady, czy pomocy jak piszesz...by wpłynac na...wlasnie na kogo...
zastanow sie
skoro nie zyjecie juz razem dlaczego masz cos przeciwko rozwodowi koscielnemu?
jak ma zwracac sie do osoby duchownej Twoj syn-...ojcze??...czy wtedy nie mialbys powodow do wiekszego zastanawiania sie...
dlaczego nie wierzysz w uczciosc zony...
prawie dwa lata sama wychowywalam dziecko i mimo,ze odwiedzali mnie rozni znajomi...w tym koledzy -nie mam sobie nic do zarzucenia...dlatego wierze,ze Twoja byla zona nie robi nic zlego, a w osobie duchownej ma pomoc psychiczna przy wychowywaniu Waszego dziecka.
Pocieszyć Pana mogę tylko jednym - sprawy małżeńskie nigdy nie przechodzą w stan rzeczy osądzonej, więc nigdy nie jest wszystko stracone. Zawsze może przecież Pan odwołać się do Roty Rzymskiej, wnosić rekursy itp. itd. Możliwości jest bardzo wiele, ale trzeba wiedzieć, czego się pragnie i z uporem do tego dążyć.