Non possumus
Byliśmy w kwietniu na chrzcinach. Chrzczony był drugi syn wspólnej koleżanki mojej i Asi, a w dodatku moja małżonka była jego chrzestną. Poszliśmy więc do naszej starej parafii, w której się wychowaliśmy. Prowadził stary nasz proboszcz, już na emeryturze.
Ten sędziwy pastor zasłynął kiedyś tym, że jako jeden z pierwszych w Polsce robił spotkania biblijne dla czynnych homoseksualistów. Miał przekonania liberalne i skrajnie tolerancyjne. I nagle, ten wyrozumiały człowiek podczas kazania powiedział: non possumus, nie pozwalam, nie przejdzie.
Poszło o sprawę kluczową: Zmartwychwstanie. Okazało się, że w Kościele Danii wybuchł spór, czy Zmartwychwstanie było realnym faktem, czy należy je traktować wyłącznie symbolicznie. I ten sędziwy ksiądz, zgadzający się na różne rzeczy powiedział: koniec. Nie wolno uważać się za chrześcijanina i kwestionować Zmartwychwstania. I żadne "dowody", ani sensacyjne odkrycia „grobu Jezusa” tego nie zmienią. Bo dowodem Zmartwychwstania jest przede wszystkim świadectwo tych, którzy Zmartwychwstałego spotkali. Dowodem są przemienione życia, odzyskany pokój, odbudowane więzi.
Ja też się do takich ludzi zaliczam i mogę potwierdzić, że Jezus żyje. Spotkałem Go.
Ale przy okazji zauważyłem pewną prawidłowość. "Liberalne" środowiska atakują podstawy chrześcijaństwa zaczynając od opisów cudów, potem uderzając w etykę, a kończąc na istocie naszej wspólnej wiary. Różni duchowni i świeccy ustępują krok za krokiem oddając pole. Ale zawsze następuje moment, kiedy mówią: Stop, dalej się nie cofnę. Non possumus.
Jedni mówią tak od razu strzegąc integralności Pisma. Inni odzywają się przy okazji spraw obyczajowych jak "małżeństwa" homoseksualistów, czy wyświęcanie kobiet. Jeszcze inni "STOP" mówią dopiero przy Grobie lub pod Krzyżem. Ale u każdego wierzącego ten moment następuje. Dla Dietricha Bonhoeffera tym punktem było żądanie Hitlera, aby troskę o zbawienie Niemców duchowni pozostawili jemu. Było to żądanie oddania pokłonu bestii.
A potem zaczyna się powrót do ortodoksji. Bonhoeffer będący wcześniej tylko liberalnym intelektualistą umarł jako męczennik przepojony wiarą.
Czasem ten proces zachodzi szybciej, czasem wolniej. Ale jest.
I jest coraz silniejszy.
W Szwecji nastąpiła schizma i od Kościoła Szwecji oddzieliła się Diecezja Misji grupująca tych, którzy nie zgadzają się na wykoślawianie Ewangelii. W Danii wybuchł spór. W Niemczech zaczynają się odzywać głosy, że koniec ustępstw. Podobnie w Anglii i USA. Nie wypowiadam się na temat środowisk katolickich, mówię o protestantach.
[po przedyskutowaniu z mądrymi ludźmi ocenzurowałem się i wyciąłem ostatni akapit]
Piękne świadectwo... Ale nie całe...
Mam na mysli ostatni fragment. Wspomniałes Macieju o swoim znajomym. Może się mylę, ale w ten sposób odebrałem Twoje słowa: Ktoś, kto do niedawna tolerował homoseksualizm, dziś mówi mu stanowcze NIE. Czy to nie jest przejście od akceptacji do nienawiści?
Mimo wszystko jednak, dziękuję za świadectwo.
---
eM`Kafe
Mam jednak smutną refleksję związaną z końcówką tekstu: nie mieści się w mojej - chrześcijańskiej - głowie, że w imię wiary, nawet najżarliwszej, można ludzi nazywać "pedałami" - z pełną pogardą. Myślę, że nienawiść, pogarda, brak miłości bliźniego (każdego bliźniego!) jest najgorszym antyświadectwem, gorszym od wszelkich błędów dogmatycznych.
Wciąż jednak uważam, że tekst ten zawiera sporo uproszczeń. Naprawdę nie jest uczciwe zestawianie dyskusji na temat tolerancji czy akceptacji wobec grup mniejszościowych, takich jak osoby homoseksualne, z zagrożeniem dla doktryny chrześcijańskiej. Każda doktryna sprawdza się w życiu. Co więcej, jeśli doktryna realizowałaby się przez nienawiść do tych czy innych ludzi, to musiałaby być w istocie zła. Jako chrześcijanin wierzę Bogu, który objawił ludziom swoje Słowo. Stąd jeśli ktoś z tego Słowa odczytuje nakaz nienawiści czy nietolerancji - jestem przekonany, że nie Słowo jest winne, lecz nierzetelny interpretator.
Dla nas wszystkich - nie zawsze zgadzających się ze sobą - niech wskaźnikiem prawdy będzie przykazanie miłości. Wtedy nasze spory nabiorą innych wymiarów.
Może nieporadnie to wyraziłem, ale sens moich wypowiedzi zawierał się w czymś innym: otóż konkretne wykładnie etyczne, wypływające z poszczególnych zasd (np. z Bożych przykazań) przez wielki bardzo się zmieniały (czemu nie może zaprzeczyćuczciwy badacz dziejów teologii, nie tylko katolickiej - choć akurat na tej znam się lepiej niż na teologii innych wyznań).
To nie znaczy, że zasady - czy w ogóle etyka - nie są ważne. To oznacza jedynie, że nie ma prostego przejścia od dyskusji nad zasadami moralnymi do fundamentów dogmatycznych. Konkretnie: nie można uczciwie stawiać tezy (od czego cała ta dyskusja się zaczęła), że sprzeciw wobec homofobii i poparcie dla równouprawnienia (czy tylko tolerancja) osób homoseksualnych prowadzi do podważenia prawdy o Zmartwychwstaniu Jezusa. A taki obraz jawi się w początkowej wypowiedzi. Nie jest w porządku hamowanie dyskusji nad współczesnymi wyzwaniami moralnymi stojącymi przed chrześcijanami z obawy przez zafałszowaniem depozytu wiary. Przeciwnie - wciąż musimy zastanawiać się nad tym, co Bóg do nas mówi i czego od nas oczekuje.
Obawiam się, że kategoryczne stwierdzenie "non possumus" umieszczone w tytule wskazuje na faryzejskie (polegające na prymacie "litery" nad "duchem") rozumienie Kośioła chrystusowego, częste niestety wśród katolików. Polemikę z poszczególnymi twierdzeniami ukrytymi w treści artykułu utrudnia fakt, że "faryzeizm" domaga się wyraźniych, jednoznacznych sformułowań określających zakresy obejmujące to co "possumus" i czego "non possumus", natomiast prymat "ducha" wyklucza tworzenie przepisów. Jest to wyraźnie widoczne w ewangelii, czego jaskrawym przykładem jest żądanie Chrystusa "nadstawienia drugiego policzka". Niech ktoś spróbuje ten nakaz zamknąć w formule prawniczej!
Po tych wyjaśnieniach wstępnych, zamiast komentowania wprost treści artykułu, w dodam kilka uwag sposób nieco zawiły nawiązujący do meritum. Otóż w moim przekonaniu katolik uznający prymat ducha nad literą winien w imię miłości Boga zachować pełne formalne podporządkowanie papieżowi i biskupom. W szczególności dotyczy to tak bolesnej (zwłaszcza gdy dotyczy to jego samego) sprawy jak wykluczenie, czy zakaz spożywania Hostii (mam na myśli znane mi małżeństwa zawarte po rozwodzie cywilnym i przypadek ks. Obirka). Natomiast co do przekonań niezgodnych z ortodoksją ... Gdyby to dotyczyło mnie, przypuszczalnie podporządkowałbym się zakazowi publikowania, co oczywiście nie ma związku ze zmianą swojego poglądu, co zgodnie ze znanym twierdzeniem św. Tomasza pozostaje wyłącznie kwetią sumienia. A tu wyznaczenie jakichkolwiek granic, nawet gdy dotyczy to uznznych dogmatów, sformułowanie jednego, obejmującego wszystkie indywidualne przypadki, przepisu, jest chyba niemożliwe. W dodatku, czy w osądzie boskim na pewno zaprzeczenie Zmartwychwtaniu czy nawet bóstwu Zbawiciela napewno jest większym odstępstwem niż np. widoczne ześwieczczenie prymatu piotrowego, zredukowanie papiestwa do urzędu zawiadującego systemem nakazów i zakazów?
---
Stach Głąbiński