Miłość: pojęcie czy ...

Bo o czym tak naprawdę rozmawiamy sami z sobą, wtedy gdy słuchaczem i odbiorcą jest jedynie nasza i tylko nasza jaźń, gdy można zrzucić maskę, gdy jedynie mimika może zdradzić czy oto walczymy, cierpimy, marzymy. Tak naprawdę to rozmawiamy z sobą o sobie i o naszych tęsknotach - choć wydaje się, że naprawiamy świat wszystkich i wszystko dokoła.
Ostatnio tak wiele mówimy o miłości, o pogwałceniu nauki miłości
Bożej przez Rydzyka, o zdewaluowaniu w ogóle pojęcia miłość. Odmieniamy
to słowo, epitetujemy, prześcigamy się w odkrywaniu zaprzeczeń tego co
my dumnie i z pełną znajomością rzeczy miłością zwykliśmy nazywać. Ja
też rozmawiam i też naprawiam, analizuję odnajduję błędy, wytykam i też
odmieniam i też udaję, że mnie to nie dotyczy, a świat gdyby zechciał
zrozumieć co mi w duszy gra to już rano byłby piękny inny i wspaniały.
A prawda jest zgoła inna.
Przecież nie zadaję sobie pytania ( w tych
wieczornych rozmowach sam na sam) co oto ja zrobiłam, pytam natomiast i
oburzam się na to co uczynili inni, jak mogli, jak bardzo nie rozumieją
słów, których używają. A ja, a mnie czy w tym nie ma. Bzdura, jestem i
jedynie nie pozwalam by to co w sercu gdzieś na dnie, to co w duszy gra
uzewnętrzniło się w postaci nie jedynie myśli do, których uśmiecham się
bądź odpędzam od siebie, by uzewnętrzniło się i zostało powiedziane
głośno. Co nam nie pozwala zatem mówić, co nakazuje tą sferę, myślę
najwartościowszą człowieka, skrzętnie ukrywać w ciszy wieczoru,
zapiskach duszy jedynie.
Ano miłość, miłość własna. Ano wstyd, wstyd
przed tym, że oto mówiąc obnażylibyśmy własną słabość. Bo niestety
proszę państwa i tu narażę się pewnie całej rzeszy psychologów,
teologów, filozofów, (których szanuję)miłość to słabość, zaprzeczenie
własnej tożsamości, zaprzeczenie naszego wewnętrznego świata,
zaprzeczenie naszych snów o potędze, miłość to przypadłość na, którą
wielu cierpi, dla której wielu cierpieć chce, a której wszyscy
pragniemy. To natomiast, że każda nasza wieczorna analiza sytuacji dnia
minionego tak naprawdę odnosi się do relacji nas w świecie ludzi i
świata ludzi do nas, że każde oburzenie, każde wzruszenie w nas to
przejaw naszej manifestacji braku bądź innej formy zakłóceń tej sfery,
którą chcemy czy nie ja nazywam miłością, do tego się już nie
przyznajemy, nawet przed sobą. Tęsknimy w życiu i żyjemy jedynie dzięki
miłości, czy nam się to podoba czy nie. Czy zdajemy sobie z tego sprawę
czy nie każde nasze działanie z miłości się rodzi i jeśli nie z miłości
do drugiej osoby to z miłości do siebie samych na pewno. I tu się
zaczyna nasz problem, problem ze zdefiniowaniem pojęcia z dookreśleniem
słowa, z nadaniem mu właściwej treści i co ważniejsze z odnalezieniem
naszych postaw w tejże. Definicji, a raczej prób nie ma sensu
przytaczać tym bardziej, że nie ma tej jedynej właściwej.
Miłość jako
zjawisko, jako uczucie od wieków poddawana jest obróbce tęgich głów, a
co w konsekwencji z tego wynika, ano jedno, jedyną sensowną dał Bóg w
ofierze Swojego Syna tej jednak nie rozumiemy nawet jeśli wydaje nam
się, że jest inaczej. Myślę, że najbliższy prawdziwej definicji miłości
jest Św. Paweł, ale przecież to co proponuje, albo raczej tłumaczy w
Hymnie jest tak trudne i tak nierealne dla zwykłego śmiertelnika iż
ciągle szukamy swojej definicji, szukamy, rozmawiamy z własnym ja, bo
tęsknimy do takiej Pawłowej, takiej wspaniałej prostej w zasadzie i
konsekwentnej w postawie, że aż wstyd się przyznać. Jakże bowiem
wybaczyć żonie, mężowi, bliźniemu coś co nas zraniło tak do żywego,
przecież nawet jeśli my wybaczymy to ludzie nas wezmą na języki,
posądzą o słabość nieumiejętność, a my przecież tacy zdrowi na umyśle,
tacy prawi, postępowi. Jakże cierpliwie czekać, aż bliźni pozbędzie się
nałogów, życia nie starczy, przyjaciele się odwrócą, wyśmieją, a niby w
imię czego? Cokolwiek poddamy takiej analizie w konsekwencji pokaże, że
nie możemy realizować zadań, zasad Bożego wezwania w nauczaniu Pawła bo
zawsze na końcu okaże się, że jakkolwiek uczynimy z naszym bliźnim to
narazimy się na śmieszność, pogardę, nieudacznictwo w ocenie ludzi, a
swojej też. Dlatego więc o miłości tej prawdziwej umiemy jedynie marzyć
i to nie do końca prawdziwie jakbyśmy sami siebie również się
wstydzili. Ciekawe kiedy uda nam się zrozumieć, co ja mówię, zastosować
prawdę naszych wnętrz, tą która towarzyszy nam nieodzownie w czasie
naszych rozmów z sobą. Kiedy uda nam się odwrócić tok postępowania.
Jest nam źle bo oto świat, ludzie nie kochają nas dostatecznie, nie
kochają tak jak na to zasługujemy.
Tęsknimy by uległo to zmianie. Czym się kierujemy? Miłością, miłością do siebie i ona nadaje sens naszemu życiu. Według niej postrzegamy, wartościujemy, obdarzamy uczuciem, chowamy zabawki i idziemy na swój plac, nie bawimy się już z tym, czy innym bo nie wart jest tego. A dlaczego, dlatego, że nie kocha nas tak jak my kochamy siebie. Co jednak stoi na przeszkodzie byśmy przelali obraz miłości własnej na drugiego człowieka. Przecież to takie proste „będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego”. Dlaczego jest tak, że ja mogę nazwać kogoś głupcem, a sama nie przyjmę tego do siebie, co więcej skreślę opiniotwórcę z grona tych których mogłabym kochać, co mi przeszkadza prosić o zrozumienie i przebaczenie bliźniego, a nie stosować tego wobec niego. Co każe ważyć i mierzyć miarą nieomal Boga uczynki innych wobec mnie, a swoją miarą uczynki moje wobec innych.
Co przeszkadza nim wydamy opinię o innym zastanowić się czy sami o
sobie chcielibyśmy taką, co więcej jakąkolwiek słyszeć. Miłość więc
czym jest? Z pewnością nie pokuszę się o próbę zdefiniowania, natomiast
śmiem twierdzić, że jest niedoścignionym ideałem, pojęciem, które każdy
z nas do siebie jedynie odnieść potrafi, a innym może pozwolić lub nie
doświadczyć gestów tej naszej miłości, a ja myślę, że właściwszym
słowem będzie wspaniałomyślności naszej. I żeby niezliczone ilości
ankiet hierarchizujących stopień wartościowania wykonać i oceany
atramentu wypisać na ten temat to i tak miłość jedno ma imię prawdziwe
– Bóg, reszta to zawsze będą wariacje na temat. Zauważmy w tym miejscu,
że my nie skarżymy się na to, że nie kochamy, że nie umiemy kochać, my
nie prosimy o to by dane nam było kochać, kalekę, pijaka, bezdomnego,
pieniacza, niewierzącego, araba, murzyna, a jeśli już prosimy to o
dobrego człowieka, pięknego, bez wad, bez nałogów bo to proste, bo
niczego nie wymaga z naszej strony.
My nie prosimy o to by móc kogoś kochać bo podświadomie wiemy, że tacy są obok nas. No i wiemy też to co nam miłość nasza własna podpowiada- to oni ranią nas, nie kochają nas. Jakże jesteśmy nieszczęśliwi. I tak długo jak długo nie uświadomimy sobie, że miłość to nie jedynie nasza zgoda na świat, ale również zgoda świata na nas, tak długo gdy wypowiemy słowo miłość z dookreśleniem, a już zadośćuczynieniem tej treści będziemy mieli problem. I tak długo zostaną na końcu te trzy kropeczki.(miłość...)
Bożena Gaworska-Aleksandrowicz
B.G.A. -podziwiam, i temat i slowa go opisujace sa wirtuazyjnie dobrane, jak dzwieki pianina-moze dlatego, ze o MIlosci ten temat do blizniego.
Jak mozemy kochac blizniego-nie kochajac siebie B.G.A.?
Panem Rydzykiem normalny czlowiek sie nie przejmuje, przejmowac sie mozna tym...z jakich to zrodel sie Pan Rydzyk wywodzi i jak dlugo narazony jest czlowiek na jego opinie....
Ale wszystko przemija .
---
Anita Priv